Uwaga! Niniejsza strona wykorzystuje pliki cookies (ciasteczka). Informacje zapisane za pomocą cookies i podobnych technologii wykorzystywane są m.in. w celach statystycznych oraz w celu dostosowania naszej strony do indywidualnych potrzeb użytkowników. W programie służącym do przeglądania stron internetowych można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z niniejszej strony internetowej bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Czytaj więcej na temat plików cookies | Akceptuję, zamknij
:: Strona główna > Imprezy

Relacje ze wspólnych imprez

27-28.05.2006 Spływ Bugiem
... Pod nami wielkie akwarium rzeki, wokół zielona cisza trzcin i tylko plusk wioseł mąci spokój sennie płynącej wody. Nagle, tuż za mostem, zaczyna się bystrze. Wszyscy walczą z rwącym potoczkiem, dziób kajaka uderza o wyszlifowane przez wodę kamienie, a spokój rozleniwionych kajakarzy pryska jak bańka mydlana. Tyśmienica, Tanwia, Wieprz, San, Wisła, Bug i nasza Bystrzyca. Każda z nich jest inna. Każda jest rzeką niespodzianek.... Warto sprawdzić to samemu!

To dzięki tacie Ani wiemy jak jest na Bugu. Pan Andrzej pomógł nam uzyskać pozwolenie na spływ Bugiem, który jest jak wiemy granicą naszego państwa. Mimo swoich rozległych obowiązków przyjął nas bardzo serdecznie, zapewnił nam wygodne zakwaterowanie nad Jeziorem Białym. Każdego dnia był z nami gdy rozpoczynaliśmy i kończyliśmy spływ. Przez cały czas utrzymywał z nami kontakt, troszcząc się o to, czy wszystko przebiega pomyślnie. Za okazaną życzliwość bardzo serdecznie dziękujemy.

Spływ Bugiem marzył nam się już od dawna. O nim rozmawialiśmy na obozie w Ostródzie i planowaliśmy na jesieni ubiegłego roku. Niski poziom wody na Bugu przeszkodził w realizacji planów. Czekaliśmy do końca z niepokojem, czy pogoda nie pokrzyżuje nam szyków. Na dzień przed wyjazdem, na spotkaniu aktywu spływu J na pytanie co robimy jak będzie padało, odpowiedź była jednogłośna i zdecydowana – płyniemy. W dniu wyjazdu były przelotne opady i chłodno. Tuż przed planowanym wyjazdem chyba z tych względów wycofał się Sebastian. Nie wyglądało to najlepiej.

Po drodze pożyczyliśmy dwa kajaki od Czesława i piątkowy wieczór poprzedzający spływ spędziliśmy w Okunince. Było chłodno, ale niebo nocą było gwiaździste. To zapowiadało, że w sobotę będzie pogodnie.

I tak też było. Od samego ranka było bezchmurne niebo a na nim upragnione słoneczko. W Wołczynach rozpoczynaliśmy naszą przygodę; - rozpakowanie sprzętu, krótkie szkolenie uczestników spływu (na które przybył sam komendant strażnicy) w zakresie bezpieczeństwa, przestrzegania prawa granicznego, omówienie trasy etapu, oraz przygotowanie kajaków i sprzętu do spływu. Z uwagi na specyfikę rzeki, która jest granicą państwa należało trzymać się jej lewej strony. Silny miejscami nurt a także powalone przez bobry drzewa powodowały, że zasada ta nie zawsze była przestrzegana. Po drodze mijaliśmy ogromne skarpy otaczające rzekę - przepiękne krajobrazy, to wszystko powodowało, że czuliśmy się jak w czarodziejskiej krainie. Podróż umilały nam ptaki, które najwyraźniej były mocno zainteresowane nowymi przybyszami.

Za każdym zakolem naszym oczom ukazywały się niesamowite widoki. Brzegi porośnięte wszelaką roślinnością. Majestatyczne drzewa demonstrujące ogromne korzenie i naturalną siłę. Po obu stronach brzegu spotkać można było dzikie plaże, na których organizowaliśmy krótkie przerwy. Na rzece znajdowały się stare, powalone drzewa, co czyniło jeszcze bardziej atrakcyjnym i tak już wspaniały nurt rzeki. W otoczeniu tak wspaniałego krajobrazu, pośród śpiewu ptaków, człowiek zapomina o bożym świecie i tylko w niektórych kajakach niewygodne siedziska, a raczej ich brak przypominały uczestnikom o upływającym czasie naszej wędrówki. Dziwnie szybko dopłynęliśmy do wyznaczonego miejsca zakończenia pierwszego etapu i wszyscy zgodnie zdecydowaliśmy, że wydłużamy trasę i płyniemy do Włodawy. Tam też zakończyliśmy pierwszy etap spływu. Po powrocie nad Jezioro Białym, czekała nas niespodzianka – termos z dwudziestoma litrami gorącej grochówy. Wieczór spędziliśmy na grilowaniu oraz degustacji jak zawsze wspaniałych wafli przywiezionych przez rodziców Asi, którzy praktycznie przy każdej naszej imprezie są obecni, pomagają i kibicują nam.

Następnego dnia postanowiliśmy kontynuować spływ z Włodawy i płynąć gdzie Bug da uzgadniając, że możemy zakończyć spływ w Różankach, w Pawlakach lub dopiero w Kuzankach. W tych miejscowościach można podjechać busem do samej rzeki aby zapakować sprzęt.

W niedzielę nie było już tak pięknie. Raczej cały czas było pochmurno z małymi przejaśnieniami. Płynęło nam się dobrze. Osady zostały trochę pozmieniane tak, by w każdej był silny jeden z wiosłujących. Gawędziliśmy, płynąc czasami tratwą. Niektóre tylko osady żądne przygody urządzały sobie małe chlapanko, by w dalszej części spływu zachowywać bezpieczną od siebie odległość. Emilka zmieniając się ze swoją mamą, zasiadła za sterem w kajaku z Adamem. Kajak zaczął się jakoś dziwnie zachowywać płynąc od jednego do drugiego brzegu. Poznała wtedy, że sterowanie nie jest takie proste i że warto mieć wyrozumiałego w kajaku partnera.

Moim partnerem był Kuba, który myślami był już na wtorkowych zawodach pływackich o mistrzostwo Lublina i między innymi dlatego musiał oszczędzać siły J. Rozmawialiśmy, więc na temat pływania, taktyki. Jak się później okazało, Kuba popłynął bardzo ładnie, a raczej szybko, zdobywając brązowy medal. Gratulacje.

Oczywiście ku zaskoczeniu „obsługi” spływu zameldowaliśmy się w Kuzankach po pięciu godzinach płynięcia.

Pozostają w pamięci wspomnienia, przeżycia, piękna przyroda, gościnność i wspaniała atmosfera, bobry, czaple, bociany, zimorodki, jaskółki brzegówki.

Wielu z nas zadało sobie pytanie co sprawiło, że ten spływ postrzegamy inaczej?

Dla jednych był to polski orient, dla innych zachwycenie i zauroczenie najdzikszą w tej części Europy rzeką a dla pozostałych cisza, spokój, piękno i różnorodność przyrody, odległość cywilizacji, wypoczynek, brak stresów, niebywała gościnność i życzliwość pomagających nam w spływie. Zapamiętamy również łaskawość pogody. Po zapakowaniu sprzętu w Kuzawkach ruszyliśmy w kierunku Okuninki i zaczęło padać, ale na krótko. Dojeżdżaliśmy do naszych domków, gdy przestało padać na czas przenoszenia do busa naszych bagaży oraz sprzątania w domkach. Ledwo ruszyliśmy z miejsca, gdy rozszalała się burzą z wyładowaniami i gradem, która trwała prawie do Łęcznej. Lublin powitał nas przepiękną słoneczną pogodą. I jak tu nie wierzyć w łaskawość losu.